punkt siedzenia

Cape Town, dom kontrastów.

Ten dom zdaje się być idealny. Klimat, szum oceanu, nowoczesna bryła… A wewnątrz – przytulnie, zielono, nastrojowo. A jednocześnie – artystycznie. Tak, właśnie ten przymiotnik przychodzi mi do głowy, gdy patrzę się na swobodnie, z wyobraźnią i rozmachem zaaranżowane wnętrza. W tym domu nic nie jest oczywiste. Poszczególne style przenikają się ze sobą – łagodnie, bez zgrzytu.

Pikowane, klubowe sofy świetnie się mają w towarzystwie wiklinowych plecionych foteli. Stoliki kawowe zastąpiono pieńkami baobabów w różnych wysokościach. Surową podłogę “ociepla” dywan w stonowanej szarości nawiązujący kolorystycznie do koloru ścian i tapicerowanych mebli.

 

W tym domu same meble nie są najważniejsze. Dużo ważniejszy jest sposób ich ekspozycji, ustawienia i zestawiania poszczególnych siedzisk i stołów ze sobą. Właściciele podobnie postępują z lampami. Jedna lampa? Nie! W domu na Cape Town lampy wiszą pod sufitem całymi grupami, niczym grona, przestrzenne rzeźby.

 

Kolorystyka wnętrza ograniczona została do antracytu, brązu oraz zieleni. Bardzo konsekwentnie wykorzystano tu materiały wykończeniowe – drewniana okładzina na ścianie ociepla beton wprowadzając do domu klimat nieco rustykalny, świetnie współgrający z roślinami, których we wnętrzach jest bardzo wiele.

 

 

Co czyni te wnętrza przytulnymi? Tkaniny – grube, mięsiste, kudłate. Miękkie dywany, tapicerowane meble, także stylowe, futrzane narzuty na fotelach i łóżku.

 

Zjawiskowa łazienka to przede wszystkim umywalki zamocowane na kamiennym grubym blacie, który wydaje się być częścią jakiejś rzymskiej ruiny – dzięki łacińskiemu napisowi wykutemu w skale. Ten sam napis powtórzony został na lustrze nad umywalkami.

W łazience, tak jak i w cały  domu króluje szarość przełamana zielenią naturalnych roślin doniczkowych. Tutaj także, pod rzymską umywalnią pnie się niesforny bluszcz.  Zamiast kosmetyków – otoczaki, a kabinę prysznicową obłożono naturalnym kamieniem w brązowym, ciepłym odcieniu.

Fot. Micky Hoyle