Wiosna i globalne ocieplenie klimatu sprawiło, że nawet w naszej leniwej rodzinie rowery nie stoją już smętnie zakurzone w piwnicy. Korzystamy z nich jak najczęściej. Ja szarpnęłam się kilka razy
i pognałam na mojej holenderskiej damce rocznik 66 ponad 10 km do pracy, ON wyskoczył kilka razy z kolegami rowerem na piwo, a ONE (czyli dzieci) jeżdżą do szkoły na rowerach co rano. I to nic, że podstawówka znajduje się 150 metrów od domu i widać ją z balkonu.
A kiedy nadchodzi weekend wszyscy wskakujemy na nasze jednoślady i gnamy hen, hen do lasu
za miastem by zorganizować sobie tam piknik. Bo ja jazdy bez celu nie toleruję, a jedzenie jest jedynym dla mnie powodem, by jechać bez wytchnienia półtorej godziny. Oczywiście, każda wyprawa poprzedzona jest dyskusjami kto weźmie plecak z jajkami na twardo, kto koszyk z udkami kurczaka, kto termos z herbatą. Zawsze któreś z nas się wywali w błoto lub piach, więc zwykle nie dowozimy wszystkiego na miejsce.
Więc projekt holenderskiego (oczywiście) designera Jeriël Bobbe ze studia Bloon Design wydaje się w sam raz dla nas, mieszczuchów. Kosz piknikowy ze sklejki, w którym jest wystarczająco dużo miejsca na nasze udka (serwowane na zimno ze sreberka), jajka na twardo i ciasto z malinami.
Są także specjalne przegródki na talerze, uchwyty na filiżanki. A co najlepsze, kosz montuje się
w bardzo prosty (to się jeszcze okaże) sposób na rowerowej ramie. Po dojechaniu na polankę cała konstrukcja rozkłada się w stolik i dwa siedziska (tapicerowane). Ja wybieram różowe. JEMU podoba się zielone. I znowu będzie afera.
Fot. Bloon Design